dzisiaj posiedzialem 10 godzin na uczelni - bez okienek - tak po prostu wyklad i cwiczenia za cwiczeniami - w sumie bylo to ekstremalne przezycie nie do pozazdroszczenia - gorsze ze czeka mnie to 2x w tygodniu przez 10 mies. Zadano mi 15 ksiazek - mhh - fajnie ale czemu na 7 dni. Malo co rozumiem z organizacji - ale he jakos chyba to bedzie. MAM SWIRA NA WYDZIALE - boze przyjeli dziecko uposledzone na studia i jakis dziwnych facetow typu "W MORDE ? " z zycia studenckiego nowe wpisy ;
Malwina (spoznila sie godzine na zajecia i wpada na logike) "Psieprasiam (sepleni) ale kanar zlapal mnie na metro ratusz i musialam przejsc na piechote na uczelnie" (od metra ratusz jest jakos okolo 4-5 km)
Ponury (rozmowa na papierosie- a pro po glanow) "wiesz ile razy ktos dostal po mordzie moim metalowym wkladem w bucie"
a teraz rozmowa moja z dziekanem ;
JA ; "przepraszam gdzie ma zajecia grupa C ?"
DZ; "w sali 214"
JA ; "w nowej czesci - tej ktora dopiero buduja i jeszcze nie ma tam zajec ?"
DZ : "Tak"
JA ; "a więc ?"
DZ: "tez sie zastanawiałem "
dalsza rozmowa wydawala sie juz zbedna
A wyklady mozna przesiedziec przy nogach pani dr jesli na sali nie ma miejsc - przecwiczylem - ludzie siedzieli na oknie wiec nie wiem co gorsze. Zycie jest jak teatr ...