ponoc jest lista pod ktora mozna sie podpisac w sprawie zamkniecia teatru rozmaitosci - powod ? - wystawianie sztuk obscenicznych i graniczacych z wulgarnoscia - no coz - a mowiono ze cenzorow juz nie ma , zawsze widac znajda sie mesjanisci ktorzy chca wyprostowac skrzywione spoleczenstwo. Ostatnio mam wrazenie ze nikogo kolo mnie nie ma ! Cholerne uczucie kiedy bierzesz telefon w reke (tp - darmowe wieczory i weekendy) chcesz z kims pogadac a tutaj pustka, z tym nie chce z ta nie mam o czym, reszta to cwoki, jednorazowi przyjaciele na impreze z cyklu upijmy sie. Wczoraj bylem na wieczorze kawalerskim mojego brata - bylo fajnie - 2 normalnych gosci a reszta byla na antybiotykach - a wiec w 4 osoby 5 litrow wodki :) moj nowy rekord - wracajac do tych znajomych - postanowilem odswierzyc kontakty - z kumplem z ktorym kiedys - nasze drogi sie rozeszly - a wiec sms "zaproszenie na piwo ..." a odpowiedz - no wlasnie nie bylo, pomyslalem ze moze nie wie od kogo zastrzezony numer i tego tyu wpojone w siebie przeciwnosci losu - a wiec ponowny sms - teraz sie podpisuje - zero odpowiedzi - no dobra pewnie nie ma nic na karcie - wiec zadzwonie - odebral zaspany kolo 14.oo spytalem sie co slychac jak zycie no i czy nie mialby ochoty sie spotkac - odpowiedz - nie mam czasu, milosc oslepia ludzi - i to beznadziejnie glupia milosc. Na jego przykladzie wiem ze bardzo wazne jest to zeby dobierac sobie inteligeentnych ludzi - on zawsze mial beznadziejnie tepe milosci - nadal tak ma - ehh - a ja nadal czuje sie samotny - zaraz wypuszce anoons o poszukiwaniu do trwalego zwiazku - ale czy ma to sens skoro z drugiej strony mam ochote uciec - blehh - sam wiem ze jestem powalony - napisalem sliczne opowiadanie dla osoby ktora jest mi strasznie bliska - prezent urodzinowy - zaczelem pisac lekko wstawiony po imprezie - a konczylem nad ranem na niesamowitym kacu - probowalem wprowadzic cos smiesznego - jakiegos przerysowanego bohatera - ale mi sie nie udalo - opowiadanie konczy sie wiec w punkcie w ktorym kazde nastepne dodane slowo moze zabic przyjazn - nie ma szczesliwego zakonczenia dla moich bohaterow. Moze dlatego ze sa miedzy nimi bardzo silne uczucia a moze dlatego ze ich autor chcac nie chcac to nihil - zamieszce tu kawalek - lacznie liczy to 10 stron wiec nie bede przynudzal ostatniego mohikanina ktory tu wejdzie. A wiec strona numer 1 ;) ;
Do M.
To była sobota kiedy zimnym dotykiem, niechcianym a zarazem przecież tak bardzo oczekiwanym otarłem się o niego w hotelowym holu. Było ciemno, zimno i przecież zanadto przytłaczająca atmosfera by powiedzieć „To Ty – to Ciebie kocham ...”. Postanowiłem jednak coś, cokolwiek powiedzieć, chciałem użyć jakiegoś mądrego zdania, kilku wyszukanych jak moje uczucia słów. Sapere aude ! Starałem się skupić, przebrnąć przez mrok i w tym mroku go jeszcze raz, ostatni i tkliwy odszukać. Nie chciałem go znaleźć ! To przez przypadek wybrałem ten hotel, to miasto i w końcu ten kraj. Zmusiłem się do naturalnego okrzyku radości. Euforia, rzucam się mu na szyję, całuje delikatnie w szorstki policzek – cisza ... Odwrócił się, chciał udać że mnie nie zna. Wszystko było jednak przeciw niemu, mrok ustępował i w długiej plątaninie słów, gestów i korytarzy musiał rozpoznać moja twarz. Szaleńczy namiętny okrzyk radości, czułe powitanie spowił równie trywialnym gestem. Podał mi rękę, wysunął ją delikatnie bez najmniejszego pośpiechu. Nie chciałem mu jej podać ! Wierz mi że gdybym umiał to bym mu jej nie podał. Tyle razy gardziłem człowiekiem, tłum ludzi który na mój jeden symboliczny znak kłania się religiom bez boga. Niczego innego nie chciałem jak odejść, jak potrafić zadowolić się tylko jego zapachem. Kaszmirowe oczy, wymieszanego nieba z soczystością arkadyjskiej trawy. Czarne silne, stanowcze włosy. Wszystko jakby jedno. Jakby wszystko to stanowiło jego siłę, wartość. Jakby ten zapach zielonych łąk, bzdurnych mórz mógł człowieka ocenić. Nie, nie chciałem mu podać ręki. Nie potrafiłem już podać ręki, powiedzieć „cześć” i odejść w niezmąconym spokoju. Nie potrafiłem jednak pogodzić się z losem, ani z losem mojej parszywej od łez miłości ani życiem które by tej namiastki prawdziwego uczucia nie zawierało. Podałem ręke, powiedziałem czemu tu jestem i jak długo będę. Pokazałem klucz do pokoju eksponując grawerowany numer, zaprosiłem go na drinka wieczorem. Proste słowa które czasem są najlepsze, najdokładniej odzwierciedlają uczucia dzisiaj raniły mnie do szpiku przemoczonego łzami. Tak, dobrze, dobranoc – brakowało dzwoniącego telefonu, kogoś kto w tym momencie skakał by przez okno. Stał jednak zacny poeta co ludzi miał za nic i człowiek którego w to „nic” drogi poeta wpasować nie mógł.
Niebo nad zatoką coraz bardziej gęstniało. Łódki zderzały się i burzyły błękit morza. Szeroko otwarte na północ wyspy witały daleki i bliskich gości, tworząc wrażenie wysp szczęśliwości. Było zimno i deszczowo. Siedział skulony nad brzegiem. W ręku trzymał cienki patyk i walcząc z falami kreślił imię na piasku. Świadomy swojej przegranej próbował zerwać ostatnie cumy, złączyć wyspy aby nikt przez nie już nie przepłynął. Otwierał oczy rzadko, kiedy jednak to zrobił raziło go słońce które nawet przez mgłę potrafił jego i tylko jego oślepić.
Spacer nad brzegiem morza pozwala człowiekowi dojrzeć innych ludzi. Osobne wyspy szczęśliwości które nie muszą się stykać, nie mają stosunków handlowych i nie poszukują nowych wynalazków które by potrafiły je połączyć. Małe dzieci budujące zamki z piasku. To śmieszne ale te zamki były czasem piękniejsze od dziś istniejących. Miały w sobie tyle naiwności i szczerości. Kruchość i niebyt materiału z którego zostały stworzone zaspokajają całkowicie wyobraźnię odbiorcy. Akt istnienia czegoś co istnieć nie musi. Próba zrozumienia leżących na plaży par które trzymają się za ręce. Miłość która nie potrzebuje słów, która nie szuka rozgłosu i która potrafi cieszyć się tylko jedną na milion chwilą. Oczy ludzi którzy nigdy jej nie zaznali wtapiają się w nowy cel.
Nie było na tej plaży ni jednej nieszczęśliwej osoby. Kto własnego bowiem szczęścia nie miał, upajał się chwilami innych.
Tylko smutno jakoś że żaden owoc nie spadał na ten piasek i żaden kamyk nie ranił niczyich stóp. Nie ma bowiem już kryształowych form i zachowań. Przez to że było tak dobrze uświadamiał sobie że to tylko jego chora imaginacja.
Zimny prysznic i telewizor ustawiony na program w obcym języku utulił go do snu. Chyba nie był szczęśliwy nawet w porównaniu do tego momentu życia w którym człowieka przepełnia tylko ból istnienia i mało rozsądkowe uczuciał siły i naporu.
Wiatr był przeraźliwy. Uderzał o szyby z wielką siłą i starał się ten sen spokojny lecz bardzo płochliwy wybadać. Nie da się jednak obudzić tych co nie potrafią żyć.