Poszarpałem okruch wspomnień jakie mi pozostały. Poukładałem nad łóżkiem historię wyrwaną z kontekstu, zabiłem tlącą się śmierć. Wytrwale przebieram palcami po zimnej klawiaturze emocji. Spokojnie i w pełni daje memu złu upust. Świadomie degraduje ludzi d
o kategorii. Czuje zbliżający się koniec. Zawieszony w próżni moment wyczekiwanego początku. Nie wiem dlaczego nachodzi mnie, skoro nie czynie ku niemu kroków. Zastanawia mnie złożoność moich procesów trawiennych. Przeżuwanie pokarmu i końcowe wydobycie surowców. Przyrównuje zbyt często ludzi do jednej z komory w żołądku krowy. Księgi. W głowie przeraźliwy krzyk małego dziecka. Nie znam go. Ono cały czas na zmianę krzyczy lub płacze. Nie do wytrzymania. Muzyka mojego małego serduszka. Chciałbym być w tym momencie kobietą, wytłumaczył bym sobie że jestem w ciąży. Umiałbym sobie wbić tą myśl, skłębić szargane emocje i zniszczyć je. Marzenia nie do spełnienia. Nie odczytaj tego, że jestem trans. Chociaż zrobisz to co chcesz ...
Zaczynam sobie zdawać sprawę z tego co to jest ból fizyczny. Nigdy w uciążliwy sposób mi nie doskwierał, nigdy nie był uporczywy. Zazwyczaj uchodził – tak jak uczucia – szybko i beznamiętnie. Dzisiaj czuję jak wyżera mnie od środka. To tak jakby życie stawało się zgagą. Drastyczne porówn
anie, ale to właśnie czuję. Zimno mi. Zbyt zimno by wstać i zbyt zimno by włączyć moje serce. Ogrzewam się swoją bezsilnością, jakkolwiek głupio i niedorzecznie to brzmi. Szkoda, że nie umiem kochać. Szkoda, że sam sobie to umiałem wmówić. Szkoda, że jestem tak beznadziejny, tłamszony przez świat. Umiałem sobie wtłoczyć tą myśl. Umiałem okiem roztropnego średnio inteligentnego faceta objąć świat od stóp do głów. Szkoda, że obiełem tylko swoje stopy i tylko swoją głowę. Nie marnuje chwili swojego życia. Nie żałuję że tu byłem, nie mam pretensji do ludzi którzy stanęli na mojej drodze. Nie jestem sam. Wierzę głęboko że jest nas dwóch. Ja zwyciężę, co by nie, było jestem od niego silniejszy. Jak by nie było, ja go nie widzę.
Zagłuszyłem właśnie fale odbiorcze. Skupiłem się w subtelnym powiewie wiatru. W lekkości i sumienności działania. Przepełnia mnie ból – nierzeczywisty.
Kim jesteś ty co nazwałeś siebie człowiekiem ? Jesteś łzą pomnika. Jesteś skamieliną. Pustym dźwiękiem piasku rzuconego o trumnę. Nie oczekuj litości. To nie sklep. Myślałeś, że to twój stoi pomnik. Że to Tobie codziennie niosą świeżo ścięte kwiaty z carskiego ogrodu ? Myślałeś, nie wcale nie myślałeś. Ty wiedziałeś. Ty wiesz już wszystko. Znasz wszystko i wszystkim dałeś swoją wizytówkę
. Ty poznałeś. Ty zrozumiałeś i złożyłeś w swojej głowie wiecznego istnienia pojęcie. Może mnie nie ma – może właśnie teraz odchodzę. Może właśnie teraz Twoja wiedza i Twoje obycie jest mi potrzebne. Złożyłeś prawdę na cmentarzu swojego umysłu. Zamknąłeś bramy i zgubiłeś lub schowałeś klucz. Ty chcesz bym nazwał Cię człowiekiem ? Pragniesz tego ... !?!
Żyje chociaż serc me umarło. Chociaż sił nie mam. Chociaż nic nie ma – ja trwam. Nie będę trwał wiecznie, nie pozostawię śladu. Nic poza tymi słowami pożegnania i przepełnienia czary. Nic więcej, nikogo więcej i nikomu więcej. Wykazałeś się ... Pokazałeś mi ... Płakałeś, gdy Tobie serce na pół dzielili. Nie oczekuje nic od Ciebie. Nie pragnę niczego co posiadasz. Nie dasz mi nigdy serca swojego w ofierze któr
ej ołtarz przykryty czarnym płótnem. Moja jest wina, mój jest grzech ostateczny. Wierszem jednym drugim prozą, Bóg maluje ścieżki. Często doświadcza i sprawdza człowieka. Często pozwala mu zgrzeszyć by poznał się na nim. Pozwala zejść z torów, pozwala i patrzy. Obserwuje twoje niezgrabne ruchy poza barierą torowiska. Pozwala Ci zabrać na pokład zranioną owieczkę. Nakazuje ci nieść na plecach zabitego twoją strzałą wilka. Nie oczekuj litości – Ty który widziałeś by poczuć ...