lis 11 2003

rozdział II


Komentarze: 1

Triumf – tak niewątpliwie był to triumf dobra nad złem. Powiedziała, że mu wybacza. Jej oczy, Boże za te oczy każdy mógłby iść na koniec świata. Powiedziała to delikatnie, ważyła słowa których i tak on nie rozumiał. Każde słowo stawało się częścią zdania, liczył się tylko jego sens. Chciał ją objąć, przytulić lecz marmur większy był od jego ramion, czuł przed nim jakiś szacunek. Ukrywał marzenia i pragnienia by go nie urazić. Świeciły się ich oczy i razem z początkiem dnia stali w tym samym miejscu. Czas płyną spokojnie nie przeszkadzał kochankom w intymnych chwilach okazywania uczuć. Jutro jest ten dzień – bohater książki wyciągnął z płaszcza zapalniczkę i podpalił papierosa który wrósł już w jego spierzchnięte wargi.

Starzec przeciągną się, Rozmazał ropę na oczach i spojrzał mądrym wzrokiem w dal. Ognisko – paliło się gdzieś na zachód. Odwrócił delikatnie głowę. Spojrzał i dostrzegł. Gdy odwracał głowę coś strzeliło w jego starych kościach. Położył dłoń na szyi, jego twarz zawyła z bólu i spokojnie wróciła do normalnego wyrazu, smutku i zniechęcenia.

Gdzie jesteś Oskarze ? Czy piszesz nową sztukę, czy giniesz. Nie, ależ tak , czy było coś cudowniejszego na świecie ponad gwiazd wzbicie. Ponad urok przepastny, o tak powróćcie chwile wiecznego czekania. Nie ma C– przepadłeś na wieki, w trudzie straconego dnia. O bogowie ! Czy nie żal wam tych słów.

Mędrzec podniósł rękę i udał się w stronę ognia. Widział tylko dym wychodzący jak piana z morskiego strumyka, zza górki nieopodal. Tak, powiedz że ten płomień mnie spali! Błagam wykrzycz to w chwili swojego konania a uwierzę Ci ! Synu jedyny prawdziwy w jakiego wierze czy słyszysz moje wołanie ? Błagam Cię otwórz drzwi swojego serca i wpuść światło przed którym tak bardzo uciekasz. To nic że światło boli w pierwszych sekundach istnienia, naprawdę zawierz tym którzy widzieli.

Przemierzając drogę która dzieliła go do wzgórza, do płomieni które za nim miały się znajdować myślał bez ustanku o nowym kole. Koło to musiało by być bardziej kwadratowe, trochę wyszczerbione u podstaw swego obracania, tak aby łatwo spełniało funkcję praktyczną z teorią. Zatem jeśli koło byłoby wyszczerbione, istniała by większa siła tarcia, co za tym idzie to co się porusza jechałoby wolniej, gdyby wolniej jechało mniej krzywdy by czyniło. Jak dobrze, że nie było jeszcze ni kół ni kwadratów. Życie też czasem potrzebuje siły spychającej na dno. Rozumiesz ? Gdyby życie nie było tak proste, tak szybkie i gdyby istniała możliwość by dzięki tej sile tarcia czas zwolnić , przemyśleć wszystko i podjąć decyzję – byłoby nie tyle łatwiej – bo łatwiej się nie da ale było by rozsądniej. Od tak, życie stawało by się bardziej przewidywalne a człowiek popełniałby mniej błędów.

Mędrzec szedł dalej, poprawiał zapuszczonymi paznokciami brodę na której gdzie nie gdzie można było spotkać relikty przeszłości. Kawałki wczorajszego obiadu delikatnie spadały na ziemie. Oczy były martwe. Blado zielone, aksamitne szlachetne. Bez umiaru człowiek mógł się w nie wpatrywać ale za każdym razem doceniłby inny ich fragment. Pogoda- ach ona też była dziwna. Zmienna jak powietrze przeżuta. Tak jak byś otwierał stary pokój dawno zapomniany i wchodząc do niego czuł jednocześnie gorycz zapomnienia w symbiozie z pięknem przeżyć. Więc padało. Deszcz nie jest czymś niezwykłym, kiedyś przeczytałem w chińskim pamiętniku jakiegoś poety, mogę się tu mylić choć robię to niespecjalnie Deszcz to samobójstwo milionów kropel spadających na Ziemię z wysokości Nieba Patrzyłeś kiedyś tak na deszcz. Jakie to byłoby smutne. Widzisz bo deszcz nie jest niczym złym. Jest potrzebny do życia do pracy, w końcu przecież wymyślił go on – a on się nigdy nie myli – prawda ?

Ziemia toczyła się miękko pod jego nogami, osuwala się i ustępowała. Dochodził do wzgórza. Czuł już coraz mocniej zapach tego dymu. Pachniał lasem, tym lasem. Tymi samymi śpiewającymi motylami, ulotnymi chwilami i synem jego i szpadą którą za swoje i innych krzywdy nie raz w ziemie się wbiła.

Gdyby ta noc – piekielna noc, kiedy bóg w wiecznym pozostaje uścisku z Szatanem skończyła się prędzej. O tak, dajcie tu kielich krwi jego, wylejcie go z całym ceremoniałem. Zróbcie to – tak na waszych i naszych oczach za wolność wszystkich. Nie to było by za proste – świadomość tego że kontestuje się jakieś ogólne normy, uzusy i przyzwyczajenia nie pozwoliłaby człowiekowi ni zasnąć ni z tego snu się wzbić gdzieś wyżej biada tym którzy nie potrafią wzbić się ponad litość

Doszedł do wzgórza. Niewielki skupisko ziemi usypanej na wzór kopca zasłaniało dolinę – a w niej, jakieś 20 metrów niżej było ognisko. Dziwne to jednak było ognisko bo ludzi tam było dużo, wszyscy trzymali w ręku kij z wbiją na końcu kiełbasą, tylko ognia tu brakowało. Sam dym wzbijał się ponad wzniesienie i budził uśpionych wiecznym oczekiwaniem narodzin NOWEGO obudził. Gdyby sens jednak był tej wędrówki ! Tu nic nie ma sensu. Przecież to nie nowy przyszedł człowiek lecz starzy igrają z bogiem. Dym dogasał – wiatr strącał ostatnie krople deszczu z płaszcza wędrowca. Wszystko zamieniało się w bezkres. Ogarnęła ludzi zgroza – zdumienie i zazdrość. Ogień rozpalił się na nowo, mocnym buchając płomieniem. Takim żywym, srebrno złocistym, prawdziwym. W ogniu tym spłonął i dał mu życie. Kimże byłeś ... żegnaj chwilo

Ogień z zapalniczki rozpalił jego twarz. Wszystko nabrało innego koloru. Stare dęby, mądre wszak tępe na swoją potęgę płonęły żarliwie bez słów. Nie powiedział nic, czy gdyby powiedział, że ma dość tej miłości czyżby nie zranił jej mocniej głębiej, szczerzej. Mogłaś być gwiazdą wieczną a jesteś piaskiem, ziarnkiem, ułamkiem.

prezess : :
11 listopada 2003, 13:28
nie powiem nic wiecej jak tylko: genialne!!

Dodaj komentarz