lis 19 2003

rozdział 3


Komentarze: 2

Było już całkiem ciemno, kiedy jego ręka gładziła jej włosy. Spokojnie umykały w otchłań bezkresu cenne sekundy istnienia. Zawieszeni ponad czasem, wymiarem i wszelką konwencją – on – ona i świat. Nocne halogenowe światła gwiazd delikatnie zrzucały ciężar dnia na barki tych którzy potrafili to udźwignąć. Bo ludzi są ludźmi i nie każdy z nich musi umieć nieść krzyż brzemienny. Tak naprawdę w tej chwili, w tym momencie nie działo się nic interesującego. Półmrok – ciemność i światło walczyło o ostatnie tchnienia wytrwałych ludzi. Na ziemi toczyły się te same wojny których początki były wyznaczane przez kolejne przesunięcia z pozycji asa do waleta. Może i on był już waletem, takim małym bezbronnym. Jeszcze figurą ale już najsłabszą. Uderzenie zegara rozpoczęło jego mowę. Żałosną mowę obronny. Nic pospolitszego ponad chwilową ucieczkę w czas, teraźniejszość i schemat.

- Wiem, to nie było do końca prawdziwe uczucie. Takie pomieszanie zapachów, cieknącej po ustach pomarańczy z gorzkim posmakiem niedojrzałego kiwi. Lekko naiwne, infantylne i czasem przepełnione chęcią istnienia a nie bycia. Mogłem wiele, na wiele mnie było stać i wszystko co powiedziałem mogło się spełnić. Każde moje wypowiedziane słowo było przecież prawdą – czynem z którym nikt nie próbował się zmierzyć. Gdy schodziłem z góry do ludzi, by głosić im nowe słowo prawdy, oni mnie wyśmiali i kazali wrócić. Nie wróciłem, mówiłem dalej prawdę i trwałem – gdy musiałem ponieść karę , poniosłem ją i z honorem nieskalanym, swego rodzaju konformizmem, śmiało patrzyłem w dal. W coraz odleglejszych chmurach swojego istnienia widziałem wiarę człowieka w świat który mi samemu wydawał się jedynym prawdziwym złudzeniem szczęścia. Kiedy doszedłem w końcu do chmur które i tak widzieć z bliska każdy musi, zobaczyłem że przegrałem. Za zwrócone lata młodzieńczej gonitwy podziękowałem i odszedłem. Mogłem pozostać przecież w chmurach i konać razem z nimi. Spadać jak objawiona prawda do oceanu ludzi i ponownie piąć się ku najwyższym piętrom poznania. Wiedziałem jednak że gdzieś tu na dole w spokoju wieczności jesteś Ty. Coś zawsze mówiło mi gdzie i z której strony świat mam obejść by do ciebie wrócić. Pamiętasz lato nad morzem. Było tak samo ciemno gdy dałem ci obłok, włożyłem na palec i uniosłem się ponad wszystko razem z Tobą. Pamiętasz ten dzień kiedy stwierdziłaś że to nie to czego szukasz, że to nie to czego podświadomie pragnęłaś przez całe życie. Czy broniłem Ci uciec ode mnie ? Czy kazałem pozostać wiernie do końca do kresu mych sił ? Nie, nie odeszłaś sama ! Ktoś jednak zawsze był z Twej lewej strony i pchał cię w jedyne strony prawdziwego szczęścia. Daj mi swoją dłoń a pokaże Tobie dobrą drogę. Światło, istnienie które się z naszej miłości zrodziło było naszą gwiazdą promienista. Gwiazdą której czar przykrył resztę neonów i zgasił ogień. A gdy i promieni nie było, próbowałaś odejść raz jeszcze. Jeszcze jeden raz próbowałaś przezwyciężyć szczęście które cię spotkało i człowieka który na Twojej drodze zmienił tak wiele. Proszę, nie przerywaj ! Tak było na prawdę trzy razy próbowałaś mnie zostawić i zginąć. Życie było dla ciebie cenne jak zawsze dla każdego kto obdarzony prawdą – umysłem skalanym sumieniem – chciał pozostać. Chociaż na chwilę w pamięci sekund niewiernych które do całego żółtego życia wnosiły posmak zielonych jabłek. Trzy razy, powtarzam Ci, trzy razy ode mnie odchodziłaś ! Za każdym razem tak samo, po tyle samo kroć. Człowiek nie umie nauczyć się przegrywać i z każdą klęską cierpi tak samo. Mało Ci było łez moich więc w pozostawionym na wpółotwartym przedpokoju sumienia wylałaś białą farbę milczenia. Tak nie można ! Wybacz ale odejście w tym momencie nie jest dobrym sposobem na poprawę samopoczucia. Kiedyś zrozumiesz, w małym swoim rozumku, że to nie o to chodzi by żyć lecz by umieć żyć.

A na zielonym oknie, zielonego domku znów zapaliła się zielona lampka z zielonym światełkiem – tego i następnych pokoleń

 

prezess : :
22 listopada 2003, 17:16
Na zielonym oknie, zielonego domku, zgasła zilelona lampka. Zerwał sie silny wiatr. Liście tańczyły na mokrej, czarnej ziemi. Było bardzo ciemno. Spacerowałam do okoła domku. Tylnie drzwi były wyłamane. Szyba w oknie stłuczona. Weszłam do środka. Zapaliłam światło. Usiadłam na ciemno pomarańczowym fotelu przy kominku. Był jeszcze ciepły...Jakby ktos na nim siedzial. Na stoliku obok rozłozona była gazeta. Spojrzałam na nagłówek 'Nihil'...cdn Ps. Znamy sie tylko z widzenia.
21 listopada 2003, 19:55
czytam...

Dodaj komentarz